czwartek, 25 marca 2010

Those Seventies...

Zgodnie z zapowiedzią pora na kolejny telewizyjny teledysk. Tym razem nie byle kto, bo sam Spike Jonze i jego wariacja na temat popularnego w latach 70', emitowanego na antenie ABC sitcomu "Happy Days". Rzecz w stylu "Różowych Lat Siedemdziesiątych". Sympatyczna. A muzyka? Cóż, lekko irytujący i infantylny power pop, ale nie o to tutaj przecież chodzi.

Ciekawostka: w połowie lat 90' wideoklip ten był tak popularny (m.in. zgarnął nagrodę MTV Video Music Awards; a konkurencję miał konkretną), że Bill Gates dorzucał go do pakietów startowych Windowsa 95, huh...



A tu dla porównania intro oryginału:

wtorek, 23 marca 2010

Kto zobaczył wszystkie odcinki "Mody na sukces"?


Większość osób narzeka na telewizję. Panuje sąd, że telewizja nie jest twórcza i czerpie garściami z innych mediów np. z kina, czy internetu. Ja mam odmienne zdanie. Na tym blogu postaram się udowodnić, że formy wyprodukowane na potrzeby telewizji są ciekawe i wartościowe.


Na początku wezmę na warsztat człowieka-instytucję, powszechnie nielubianego (w szczególności przez filmoznawców-lingwistów), czytającego listy dialogowe filmów i seriali lektora. Lektor to przede wszystkim wytwór naszej rodzimej telewizji. W czasach kiedy Doktor Quinn i Sally mówią po czesku (dubbing), a na arabskim kanale oglądamy Bruce'a Willisa oblepionego dziwnymi znaczkami (napisy), my Polacy mamy możliwość słuchania jak to Brooke Logan (Moda na sukces) mówi męskim głosem. Mimo licznych nacisków Komisji Europejskiej w dalszym stopniu tylko 8% polskich programów TV jest opatrzonych napisami dla nie słyszących.


A jakie jest zdanie samych widzów? Jak wynika z ankiety przeprowadzonej przez stację AXN, Polacy nadal wolą lektora od napisów. Tylko 37% respondentów opowiedziało się za napisami, a aż 63% za lektorem (dane z 24.11.2009).


Zastanówmy się teraz nad dobrymi i złymi stronami filmu lub serialu z lektorem. Minusy:


Lektor jest często bytem odrealnionym i nie pasującym do narracji filmu. Zakłóca/zagłusza tok podejmowanej w filmie historii. Lektor najczęściej krytykowany jest za odbieranie głosu postaciom filmowym. Nikt nie lubi kiedy Robert De Niro, czy Al Pacino mówią w jednym filmie tym samym monotonnym głosem. Ale czy to jest reguła? Czy każdy lektor jest złym lektorem z zasady? Zdecydowanie nie. W naszym przemyśle telewizyjnym jest paru mistrzów lektorstwa filmowego. Tych dobrych lektorów dzielę na dwie grupy. Lektorów, którzy nie ingerują zbytnio w przekaz filmu i lektorów wzbogacających przekaz filmowy.


Lektor pierwszej grupy charakteryzuje się stonowanym, przyjemnym, ale odartym z emocji głosem. Ów lektor stara się nie przeszkadzać w dialogach między postaciami w filmie. Ma być niewidzialny dla widza, który całkowicie zanurza się w narrację filmu. Ja osobiście takiego lektora nazywam lektorem stylu zerowego. Takim zerowym lektorem jest np. Stanisław Olejniczak (niezapomniany lektor Mody na sukces od 1994 r.), czy Maciej Gudowski (seria filmów o Jamesie Bondzie, Pulp Fiction, Matrix).


Do drugiej grupy należą lektorzy, którzy odpowiednią interpretacją tekstu, dykcją i tembrem głosu wzbogacają przekaz telewizyjny, a niekiedy go przyćmiewają. Jeśli chodzi o filmy moim faworytem jest Jarosław Tomasz Łukomski (głównie Polsat), który świetnie czyta w filmach wojennych, akcji, sciene-fiction i thrillerach. Łukomskiego najbardziej cenię za świetne tłumaczenie trylogii Szklana Pułapka.


Fenomenalne efekty użycia lektora w serialu Chłopaki z baraków osiągnęła stacja Comedy Central. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że gdyby nie lektor, a co za tym idzie świetne tłumaczenie Antoniny Kasprzyk, serial nie zdobyłby aż takiej popularności wśród polskich widzów. Pan Rafał Walentynowicz nie tyle czyta tekst z kartki, ale faktycznie wczuwa się w każdego bohatera z osobna. Polskie tłumaczenie Chłopaków góruje nad oryginalnymi tekstami z serialu. Takie powiedzonka bohaterów jak: "kurde faja" (w oryginale zwykłe fuck), "wal się na cyce" oraz "sklejasz akcję" (w oryginale: you know what I'saying) powoli wchodzą do naszej potocznej mowy.


Na końcu trzeba wspomnieć o Jacku Kopczyńskim, który użycza głosu w serialu South Park. Zadanie karkołomne, ale możliwe. Jego interpretacje tekstów wypowiadanych przez animowanych gejów, czarnoskórych, Żydów itp. są nie mniej śmieszne niż w oryginale.

Na deser fragment reportażu o polskich lektorach. Więcej na Youtube.

P.S.: Chyba już znacie odpowiedź na pytanie zawarte w temacie:).

YouTube - Chłopaki z Baraków najlepsze sceny part 1

czwartek, 18 marca 2010

Perełka

Z cyklu: wyszperane. Tym razem idealna synteza obrazu i dźwięku, prosto od tvn-u;). Ktoś pamięta te reklamy?

środa, 17 marca 2010

za tego pana nie zapłacę. ani grosza.

Taka krótka impresja, jeszcze a propos poziomu telewizji śniadaniowej. Nie planowałam tego wpisu, ale przypadkiem na stronie tvp zauważyłam ciekawy temat "Pokolenie za-tysiaka-nie-robie".
Pierwszy raz spotkałam się z tym terminem i wydał mi się żywotnie interesujący. Tak więc uznałam, że super, temat na poziomie, poruszający kwestie ekonomiczno-społeczne. Ale jak widać jak nie temat, to goście...jakby to powiedzieć, Kajetan Głowacki po prostu mnie rozwalił. (w dodatku rozmawiał z nim mój ulubiony prowadzący!:D) Jak będę mieć wolne kilka tysiaków (bo na mniej to nawet nie spojrzy) to w tego kreatywnego businessmana zainwestuję: w naukę savoir-vivre. I szkolenie z autoprezentacji. Ale póki co nie zachęca mnie do płacenia abonamentu...
Film można zobaczyć pod tym adresem.

Jaka to melodia?

Na fali kilku wpisów dotyczących muzyki w reklamach, postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze:). Z mojego punktu widzenia ciekawym zjawiskiem jest regularne wykorzystywanie muzyki klasycznej w tego typu przedsięwzięciach. Bo, jak wiadomo, zasada inżyniera Mamonia sprawdza się w każdej branży. Kotletem najczęściej odgrzewanym zdaje się być słynny temat z baletu "Romeo i Julia" Sergiusza Prokofiewa.
Mroczne tony fragmentu "Dance of the Knights" w swojej długoletniej karierze uprzyjemniały już projekcję reklamy pralki/zmywarki (wydaje mi się, że była to firma Whirlpool, ale moje domysły pozostają niepotwierdzone, gdyż Youtube nie posłużył pomocą. Może ktoś inny potrafi lepiej szukać, albo ma lepszą pamięć;)). Potem pojawiły się jako akompaniament do piwa Okocim palonego. Tutaj ciekawostka - filmiku nie udało mi się odnaleźć, ale po wpisaniu w wyszukiwarce Google'a pojawia się szereg pytań na najróżniejszych forach, o muzykę właśnie. A co to, a kto to, a czy specjalnie do reklamy, czy nie. I tak oto telewizja (ramię w ramię z internetem) spełnia swoją edukacyjną funkcję, w najbardziej paradoksalny sposób:).
Nieśmiertelny temat przeżywa kolejny renesans, tym razem podkreślając walory smakowe kawy Nescafe Espresso. Czarna. Intensywna. Jak muzyka Prokofiewa.

wtorek, 16 marca 2010

Od przedszkola do... ?



















Jako, że mam w zanadrzu jeszcze trochę teledysków mniej lub bardziej związanych z tematyką telewizyjną, postanowiłem systematycznie wrzucać kolejne klipy.

Dzisiaj dla odmiany kawałek, do którego jak najbardziej się przyznaję i niezmiennie od lat uwielbiam. Mistrzowie w budowaniu atmosfery noir na gruncie muzycznym - Portishead.



Wojtkowi Mannowi na pewno się podoba. Swoją drogą urocza dziewczynka dysponuje zaskakująco podobnym tembrem głosu do Beth G. ^^

Czekam na takie występny w Polskiej TV, ekhm. To co lubię, czyli minimalistyczna otoczka + maksimum treści.

W następnym odcinku Weezer i jego wariacja na temat "Happy Days" popularnego amerykańskiego sitcomu z lat 70'. Utwór średni, ale klip mówiąc kolokwialnie 'daje radę'.

poniedziałek, 15 marca 2010

U nas w barakach

Mock - naśladować coś, imitacja

Ponieważ jestem fanem seriali komediowych, a co za tym idzie wiernym widzem Comedy Central- kanału emitującego wyłącznie filmy i seriale komediowe oraz stand-up kabaretowe - pragnę napisać parę słów o pewnym trendzie występującym od pewnego czasu w coraz to liczniejszych produkcjach komediowych.

Seriale takie jak Biuro, Chłopaki z baraków, czy Reno 911 to tzw. mockumentary movies. Parodie reality-show'ów kręcone w konwencji dokumentalnej, gdzie perypetiom bohaterów towarzyszy niewidoczna (ale do pewnego stopnia) grupa realizatorsko-dziennikarska. Forma tych seriali jest podporządkowana typowym chwytom wywiedzionym z reality-show'ów i programów interwencyjnych (np. Uwaga). Mamy zatem kręcenie z ukrytej kamery, gdzie kamera często znajduje się w możliwie najgorszym miejscu dla widza (kręcenie przez żaluzje, zza pleców). Pojawiają się często transfokacje, mające uchwycić szczególny wyraz twarzy bohatera. Mamy wreszcie setki, czyli wypowiedzi postaci wprost do kamery, komentujące akcję właściwą odcinka.

Owa estetyka rodem z Big Brothera potęguje wrażenie wejścia i uczestnictwa w życiu spółki papierniczej w Scranton (Biuro), czy też w osiedlu baraków w Kanadzie (Chłopaki z baraków). Widz poddaje się złudzeniu oglądania zapisu faktycznych zdarzeń. Owe złudzenie potęguje w nas śmiech, tym większy w porównaniu do innych seriali komediowych, bo przechwycony jakby z życia. Można to zestawić z fenomenem programu W ukrytej kamerze. W Ukrytej kamerze ludzie nie śmiali się z wyrafinowanych żartów, śmiali się przede wszystkim z samych siebie. I tak samo śmieją się ze Stevena Carella (szef w Biurze), który notorycznie wygłupia się i robi głupie kawały swoim podwładnym, którzy tak samo jak bohaterzy W ukrytej kamerze są zażenowani.

Taki sam odbiór ma miejsce w czasie oglądania Chłopaków z baraków, przy czym grupa realizatorska nie tylko ogranicza się do rejestracji, ale też wchodzi w interakcje z bohaterami. Znamienne są sceny popychania kamerzysty i wyzywania dziennikarzy przez bohaterów, czy aktywnego uczestnictwa ekipy realizatorskiej podczas napadu na market.

Mockumentalizm nie jest zjawiskiem młodym. Z tego gatunku skorzystał już 1969 r. Woody Allen, kręcąc Bierz forsę i w nogi - zapis życia Virgila Starkwella. Rob Reiner natomiast nakręcił w 1984 r. This is Spinal Tap, obraz dotyczący działalności fikcyjnej grupy rockowej.

Najważniejszy jest pomysł

Jak wszyscy wiemy, solidny pomysł na serial to podstawa. Potrzebujemy bohaterów z charakterem, konfliktu, i zawiłej intrygi. Chociażby takiej, jaką zaserwowali nam autorzy jednej z meksykańskiej telenoweli dla młodzieży.

niedziela, 14 marca 2010

Dziecko + TV = KoЯn "Here To Stay"

Dość dawno temu, gdy nie wiedziałem jeszcze o takim nurcie muzycznym jak post-hardcore, a nazwy Fugazi, Unwound czy Refused były dla mnie czarną magią, wrażenie robiły na mnie takie kapelki jak Linkin Park czy KoЯn grające so called nu metal. Obecnie stanowczo odcinam się od tamtych czasów...

Co z tego? Ano, tak się składa, że drugi ze wspomnianych band'ów popełnił klip wpisujący się jak ulał w moje defetystyczne widzenie TV.

Stare, dobre czasy. Enjoy.


"Studiowałem godzinami o rodzinie kaktusów..."*













Mógłbym utyskiwać nad kondycją telewizji, ale myślę, że nie ma to większego sensu (do czasu kiedy nie skończą mi się tematy sportowe, ekhm). Primo, z wyboru jej nie oglądam, więc ktoś mógłby zarzucić mi niekompetencję tudzież brak orientacji w aktualnej sytuacji, Segundo myślę, że jej stan odzwierciedla to, co... za oknem. Także EOT.

W związku z powyższym na pierwszy ogień pójdzie sport. Ponieważ nic innego (chyba z pożytkiem dla własnego zdrowia psychicznego) w telewizji nie śledzę. TV mogłaby dla mnie nie istnieć, bowiem nie lubię kiedy ktoś wybiera za mnie. Obrazki, dźwięk, whatever. Dodatkowo najczęściej jest to osoba z którą o sztuce (zapewne i nie tylko) bym raczej nie pogadał...

Przechodząc do meritum. Wiadomo, że nic nie zastąpi bezpośredniego uczestnictwa w wydarzeniu sportowym (niezależnie czy to w roli biernego oglądacza, czy gracza), ale z wiadomych względów kibic musi często sięgać po substytut w postaci odbiornika TV (w moim przypadku częściej laptopa). Na szczęście na wstępie odpada TVN, który od sportu ma platformę n, a sam ogranicza się do wiadomości sportowych po 'Faktach' (no bo wiadomo, że sprofilowanie na yuppies do czegoś zobowiązuje - sport dla prostaków, lifestyle by 'Majka' & 'W11' dla inteligentów). Najbliżej profesjonalizmu jest bez wątpienia Canal+, zatrudniający fachowców na poziomie (nie licząc byłych piłkarzy, którzy raczą widzów swymi wątpliwymi mądrościami), ale za przyjemność oglądania najsilniejszych lig piłkarskich (z hiszpańską i angielską na czele) bądź meczów NBA trzeba jednak słono zapłacić. Na nSport też trzeba trochę wydać, ale tam niestety ilość zapłaconej gotówki nie jest wprost proporcjonalna do wzrostu jakości transmisji (nie licząc obrazu w High Definition...). Prawa do transmisji wszystkich meczów elitarnej piłkarskiej ligi mistrzów są jednak jak na razie wystarczająco silnym orężem by przyćmić dyletanctwo dziennikarzy pracujących w stacji i zjednać sobie całkiem sporo widzów.

Zostaje więc Eurosport. I to całkiem niezły wybór. Najpokaźniejsza gama oferowanych dyscyplin na czele z traktowanym po macoszemu w pozostałych stacjach tenisem czy sportami zimowymi mówi sama za siebie. Oczywiście polska wersja językowa odstaje jakością od brytyjskiej czy francuskiej, jednak jak na polskie standardy i tak jest to poziom nieosiągalny dla innych. Abstrahując od kompetencji komentatorów (o tych więcej wkrótce), sama realizacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Ludzie parający się tą dziedziną w tej stacji to prawdziwi fachowcy, którzy wiedzą o co chodzi w tych klockach i mają to specyficzne wyczucie. Przykład? Olimpiada w Vancouver (do której powrócę przy okazji następnego wpisu(/ów). Zamiast przerywać aktualnie transmitowane wydarzenie (nie pomnę już czy był to hokejowy finał Kanada - USA, czy bieg na 30 km z udziałem Justyny Kowalczyk) by pokazać zawody odbywające się na innej arenie, w prawym dolnym rogu ekranu pojawiło się okienko wielkości mniej więcej ¼ ekranu, w którym można było obserwować decydujące momenty rywalizacji curlingowej. Wilk syty (kibic curlingu; by the way są w ogóle tacy?) i owca (entuzjasta hokeja, biegów) cała. Co by w takiej sytuacji zrobiło TVP? Najpewniej przeniosło się do studia i raczyło widza pseudointelektualnym bełkotem pozujących na gwiazdy prowadzących i zaproszonych celebrytów (o tym również w niedalekiej przyszłości).

Osobnym, wartym odnotowania przypadkiem jest Orange Sport Info, w której to stacji o profilu stricte informacyjnym, +/- ¾ prezenterów ma wadę wymowy (trzeba im jednak oddać, że w przeciwieństwie do niektórych dziennikarzy TVP (Maciej Kurzajewski, Bartosz Heller - te nazwiska powrócą niebawem) są po prostu sympatyczni. Z kolei brak praw do transmisji prokuruje nieraz kurioza w postaci zapętlania archiwalnych materiałów, ewentualnie slajdów zdjęć będących podkładem pod wypowiedzi ekspertów, bądź pokazywanie fragmentów konferencji prasowych po meczach ligi mistrzów, kiedy mowa o… bramkach które padły w danych spotkaniach. W zamian stacja oferuje pasjonujące wyścigi konne co niedzielę (w sezonie), a okazjonalnie regaty żeglarskie. Okolicznością łagodzącą jest fakt, że program ten jest tylko bezpłatnym uzupełnieniem kodowanej Orange Sport oferującej zdecydowanie szerszy wachlarz wydarzeń sportowych, z polską pierwszą ligą piłkarską na czele.

O przegrywającym wciąż kolejne przetargi o prawa do transmisji najważniejszych wydarzeń sportowych Polsacie nie ma sensu pisać. Zresztą telewizja Ferdynanda Kiepskiego i Solorza staje się z każdym dniem coraz mniej znaczącym graczem na rynku TV sportowych (zapoczątkowała ten proces strata praw do Champions League na rzecz koncernu ITI). Dziś bazuje głównie na retransmisjach... Na sposób przeprowadzania transmisji z Formuły 1 litościwie spuszczę zasłonę milczenia. Gdyby ktoś chciał się naocznie o tym przekonać, proponuję wykorzystać do tego dzisiejsze Grand Prix Bahrajnu o 12.30.

Istnieją jeszcze stacje takie jak Sport Klub, Extreme Sports Channel czy ESPN Classic, ale odgrywają one naprawdę marginalną rolę (głównie ze względu na stosunkowo wąski zasięg). Choć ramówkowo mają się czym pochwalić. Szczególnie ciekawie wypada na tym polu ESPN ze swoimi archiwalnymi, często "muzealnymi" wręcz materiałami czy Extreme Sports Channel prezentującymi ekstremalne sporty made in USA w sosie MTV ze starych, dobrych czasów (obecnie bezpieczniej będzie napisać MTV2).

Na TV w rozumieniu konwencjonalnym świat się nie kończy. Szczególnie w dobie globalnej sieci i programów umożliwiających odbiór telewizji na ekranach komputerów. Sopcast, TVUPlayer, TVAnts, w ostateczności Justin.tv okazują się być czasem lepszym wyjściem niż wybór tej samej transmisji w rodzimej stacji. Egzotyczny chiński tudzież arabski komentarz, choć kompletnie niezrozumiały, potrafi niejednokrotnie skutecznie rozbawić, a co chyba najważniejsze komentatorzy nie odwracają uwagi od esencji programu - zmagań sportowych samych w sobie. Żeby nie było zbyt różowo - jakość transmisji najczęściej jest zdecydowanie niższa niż nawet zwykły obraz SD, no ale coś za coś. Poza tym takie “partyzanckie” oglądanie ma to swój urok i klimat.

Tak pokrótce prezentuje się obraz na sportowym polu bitwy. Najwięcej miejsca poświęcę więc telewizji publicznej, okazjonalnie będę wspominać o Eurosporcie czy nSport.

Wniosek? Najlepiej wyłączyć fonię w TV i puścić sobie w tle pierwszy program polskiego radia. Śledzenie wydarzeń sportowych z komentarzem pana Tomasza Zimocha (*"sponsorującego" tytuł notki) to niezapomniane przeżycie. Poniżej mała próbka jego możliwości:



Komentator emocjonuje się jak gdyby na szali ważyło się jego życie.
Wydaje mi się, że nawet Hitchcock miałby problemy ze stworzeniem podobnej gradacji napięcia, a Bunuel z utkaniem równie plastycznie, wręcz namacalnego surrealistycznego klimatu. No może Jodorowsky albo de And rade (ten od Macunaimy) by podołali...

/fot. Dariusz Szpakowski i Włodzimierz Szaranowicz - asy polskiej myśli komentatorskiej/

sobota, 13 marca 2010

"I chyba nie wiesz, że telewizja kłamie..."


"Telewizja, mój kolego, to antychryst i ośmielam się twierdzić, że wystarczą trzy lub cztery pokolenia, a ludzie nie będą wiedzieć, jak się samemu bąka puszcza, człowiek wróci do jaskiń, do średniowiecznego barbarzyństwa i do stanu zidiocenia, z którego pierwotniak pantofelek wyrósł już w okresie plejstocenu. Ten świat nie zginie od bomby atomowej, jak prorokują gazety, ale umrze ze śmiechu, ze strywializowania, z obracania wszystkiego w żart, na domiar złego w kiepski żart."

Carlos Ruiz Zafón — Cień wiatru


zły program wypiera program dobry

Co się stało? Dlaczego kiedyś, w bardziej restrykcyjnym otoczeniu społecznym, przy konserwatyzmie amerykańskich klas średnich lat 50., które jako jedyne mogły pozwolić sobie na zakup odbiornika telewizyjnego, można było poruszać kontrowersyjne tematy, a teraz nie można?Gdzie nastąpił przełom pomiędzy prowadzącym, który dla ocieplenia swojego intelektualnego wizerunku zapraszał do studia małpkę, a wydurniającą się jak małpa prowadzącą (prognozę pogody)?
Nie rozumiem, o co chodzi. Przecież target się nie zmienił, bo Primetimesi, którzy wychodzili do pracy o 8.00 w latach 50. nadal wychodzą o 8.00 i zdążą obejrzeć tylko urywki „Kawy czy herbaty”. Co więcej, cały czas mówi się o „potrzebie szczerości” w społeczeństwie, którą zaspokajać ma właśnie telewizja, podczas gdy w coraz większym stopniu zaspokaja ją tylko pozornie. Paradoksalnie, „Today” był nowatorskim, demokratycznym programem i choć niekoniecznie miał docierać do osób zaangażowanych w kwestie społeczne czy polityczne, to wykorzystywał swoją monopolistyczną pozycję na rynku i podnosił widzom poprzeczkę, sprawiając, że stawali się zaangażowani. Teraz programy śniadaniowe, oglądane niezależnie od statusu majątkowego i poziomu kulturalnego widzów (który jest raczej niski niż wysoki), są oazą dobrych manier i pustego dyplomatycznego small talk. Wszystko po to, by widzowie mogli poczuć się dopieszczeni, kulturalniejsi, jak dzieci nauczeni-przez-zabawę.
Telewizja zawsze była uzależniona od gustów widzów, ale mimo wszystko kiedyś starała się te gusty kreować, a nie pasywnie ulegać najniższym z nich. Jednak oczywiście, gdy tylko pojawiła się konkurencyjna możliwość, by wymagać od widzów mniej, okazało się to bardziej opłacalne. Jak widać czasem monopol jest dobry.

Misja naszego bloga

Wśród członków naszej grupy można zauważyć spore zdywersyfikowanie, jeśli chodzi o gusta telewizyjne, w związku z tym czytanie postów będzie naznaczone „percepcją kalejdoskopową”. I jest to zgodne z demokratyczną ideą telewizji wielokanałowej, bo w końcu telewizja ma docierać do każdego. Jak telewizja publiczna – w sensie fizycznym – i jak telewizja jako katalog kanałów, z których każdy ma dotrzeć do targetu na poziomie mentalnym.

Telewizja może dotrzeć do każdego z członków gospodarstwa domowego, choć w rzeczywistości w wymiarze mikro dociera przede wszystkim do tego, kto pozostaje w posiadaniu pilota do telewizora, nadającego kierunek oglądającej grupie. W naszym przypadku, każde z nas ma własny telewizor i własnego pilota, i własne preferencje, i własne miejsce na wpisy. Z czasem zobaczymy, czy bardziej inspirujące okażą się tzw. programy kobiece (preferowane przez dwie członkinie:P), czy też telewizja więcej znaczy dla części naszej grupy o „typowo męskich” wzorcach oglądania (czyt. części oglądającej głównie sport), oraz, na ile można mówić o spolaryzowaniu odbioru tv wyłącznie na męski-żeński.

Początki telewizji

Na naszym blogu będziemy zajmować się szeroko pojmowaną telewizją. Na początek krótka lekcja historii.