sobota, 3 kwietnia 2010

niewypał


Ostatnio rozmawialiśmy o tym, co pojawia się w telewizji. Jakie (i w jaki sposób) problemy społeczne są przedstawiane w domowym oknie na świat. Że mogą być zniekształcane. Albo taktownie przemilczane. A ja mam przykład na to, jak brak telewizyjnego przedstawienia wpływa na odbiór tego wydarzenia w "realu".
Tydzień temu prawie padłam ofiarą ataku terrorystycznego. Podwójnie prawie. w czwartkowy wieczór chciałam przejść od strony dworca autobusowego przez Galerię Krakowską. Weszłam "nowym" przejściem podziemnym (tym obklejonym zdjęciami sklepów), ale gdy doszłam do miejsca, gdzie powinny być szklane drzwi, poczułam się trochę zagubiona, bo w ich miejscu znajdowała się betonowa ściana. (Mam złą orientację przestrzenną, ale tyle wiem, że tam powinny być szklane drzwi). Poza mną było tam wielu podobnie zdezorientowanych ludzi. W końcu jakiś mężczyzna zszedł ze schodów obok nowej betonowej ściany i powiedział, że na ul. Pawiej jest policja, a Galeria została zamknięta, bo znaleziono w niej ładunek wybuchowy. Również podziemny przystanek "szybkiego tramwaju" został zamknięty. Wieści te podziałały na mnie jak "Biegnij, Forrest, biegnij". Nie muszę chyba dodawać, że przed oczami miałam siebie uciekającą z płomieni pośród wyrzucanych w powietrze kawałków drewna, jak w ikonicznym Desperado.
Gdy znalazłam się w bezpiecznym miejscu pierwsze co zrobiłam, to zadzwoniłam do mamy:
-Włącz telewizje! Pod Galerią Krakowską podłożyli bombę, na pewno coś o tym powiedzą
Wróciłam do domu. A mama:
-Eee, pomyliłaś sobie może miejsca, pewnie wejście do Galerii było gdzieś indziej, bo tu nic nie mówili, żeby była jakaś bomba. Cały wieczór oglądałam, nigdzie nie mówili.
-nawet na tvp Kraków nie mówili?:(
-nie, pewnie komuś się tak wydawało, że był jakiś atak i tak sobie to powiedział, a Ty uwierzyłaś
I właściwie koniec tematu. Mama się przestała denerwować, że mogłam zginąć przysypana tonami gruzu i ja też. Wniosek z telewizji jako forum kultury: nie ma kamer, nie ma zamachu, nie ma strachu.
Po pierwsze "prawie" padłam ofiarą zamachu, bo pewnie żadnej bomby nie było, tylko ktoś zadzwonił na policję, że podłożył bombę (albo były to ćwiczenia), a po drugie "prawie", bo nawet jakby bomba była, to nikt by w to nie uwierzył. Nawet niedoszłe ofiary.

To paradoks, ale moje realne (nie)doświadczenie nie jest tak mocne, skoncentrowane i prawdziwe, jak...pewien film, który można potraktować jak autotematyczny fakt medialny."Fakty i akty" wyszydzają przywiązanie widzów do tego, co jest pokazywane w telewizji, odkrywają telewizyjne klisze i manipulacje, które stoją za każdym faktem medialnym. Spin doctor i producent filmowy generują w odbiornikach widzów sztuczną wojnę (ukazywaną za pomocą znanych z innych wojen typowych obrazów), by zatuszować aferę, która faktycznie miała miejsce. Afera znika. I z obrazów na ekranie i z wyobraźni widzów. W momencie "wybuchu" wojny prawdziwa "bomba" zostaje rozbrojona.




2 komentarze: