środa, 19 maja 2010

Eddie Izzard w reklamie i nie w reklamie

Ostatnio trafiłam w sieci na interesujący spot reklamowy. Dotyczył on wyborów, ale nie martwcie się, nie zamierzam poruszać tematu polskiej polityki. Cenię sobie święty spokój i chociaż potencjalna ilość komentarzy pod takim, z pewnością kontrowersyjnym, wpisem, działa na moją wyobraźnię, to jednak „thank you but no”.



Tak czy siak, filmik, o którym mówię przedstawiał Eddiego Izzarda, brytyjskiego komika, wypowiadającego się o swojej ulubionej partii politycznej. Niby nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że z trudnością poznałam idola. Z ekranu youtube'a mówił do mnie elegancki mężczyzna w garniturze, bez przesadnej gestykulacji i odgrywania ról. Gdyby nie podpis, w życiu bym się nie zorientowała, że to on.



Nie przywiązując większej wagi do treści wypowiedzi komika, zaczęłam się zastanawiać nad tym, dlaczego Eddie nie mógł po prostu być Eddiem, czyli uroczym transwestytą w butach na obcasach, ze zmysłowym makijażem i typową dla niego pantomimą. Jasne, że odpowiedź jest banalna, ale tak czy siak trochę mi smutno, że w telewizji publicznej w dalszym ciągu należy przede wszystkim wyglądać tak, by nie wyróżniać się w tłumu. Wiadomo, że Eddie, gdyby popierał labourzystów w świecących butach na obcasach, prawdopodobnie tylko by narobił partii kłopotów (u nas by go zjedli) . Ale czyż świat nie byłby weselszy, gdybyśmy mogli się bardziej wygłupiać w telewizji? :D



I na deser, słynny skecz o "Death Star Canteen".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz