niedziela, 23 maja 2010

cHwalebne Bogactwo Oferty

Ja jeszcze raz o tym samym. W tej notce chcę się zająć fenomenem seriali produkowanych przez HBO, ponieważ - jak przeczytacie - zawierają one treści, o jakich się telewizyjnym widzom nie śniło. O "Sześć stóp pod ziemią" zrobię chyba jeszcze osobny post:P

W ostatnim dziesięcioleciu popularność Home Box Office wzrosła przede wszystkim dzięki polityce programowej tworzenia inteligentnych, a jednocześnie rozrywkowych seriali dramatycznych składających się na ogół z kilkunastoodcinkowych serii godzinnych odcinków. Gdy jeden serial się kończył, w jego czas antenowy bezpośrednio wskakiwał kolejny, tworząc pewien ciąg. Wiele z nich przełamało reguły gatunkowe, a domknięta fabuła i dramaturgia przybliżają je raczej do filmów fabularnych. Ich ogólnoświatowa popularność została zapewniona dzięki temu, że HBO zdecydowało, by poza USA sprzedawać licencje na emitowanie swoich seriali innym stacjom.

Trend rozpoczął się w 1997 roku serialem, którego akcja działa się w zakładzie karnym, „Oz” (którego marną kopią był słynny Prison Break). Po dwóch latach do repertuaru stacji dołączyła ironiczna saga mafijna „Rodzina Soprano” (2001-2007), która zyskała uznanie zarówno publiczności na całym świecie, jak i krytyków. Następnie wśród istotnych produkcji tego typu trzeba wymienić: rewolucyjny „Sześć stóp pod ziemią” (2001-2005), antywestern „Deadwood”(2004-2006), „Big Love” opowiadający o rodzinie Mormonów (o którym tylko słyszałam), niedoceniony w Polsce „Carnivale” (2003-2005) oraz przecenioną superprodukcję „Rzym”(2005-2007). Obecnie, moim zdaniem, za kolejny serial na intelektualnym i kulturowym poziomie „Sześciu stóp pod ziemią”, czy „Carnivale”, można uznać „Czystą Krew”;]. W równej mierze seriale szokowały epatowaniem seksem i przemocą, co intensywną narracją, polisemiczną treścią i wagą podejmowanych w fabule zagadnień. Właściwie te pierwsze właściwości były tylko przykrywką dla tych z drugiej grupy.

Analizę drażliwych tematów, które stanowiły tematykę poprzednich seriali dramatycznych HBO przeprowadził m.in. Michael Schimanovsky. W swoim artykule stawia on tezę, że każdy kolejny serial wykorzystywał podwaliny położone przez poprzednika w zakresie stosowania przez bohaterów wulgarnego słownictwa, ukazywania przemocy, erotyzmu i śmierci. Każdy posiadał pewną wartość dodaną – swoją „myśl przewodnią”, pewne zagadnienie szczególnie zgłębiane w danej produkcji – a razem składały się na pewną „spójną narrację na temat życia”. Autor sugeruje nawet, że ta spójna w wymowie narracja kilku seriali emitowanych na jednej stacji może stanowić ekwiwalent jednego programu umożliwiającego debatę publiczną na istotne społecznie tematy, a w szczególności temat śmierci we współczesnym świecie. (bo na HBO nie ma "talk-show").Pierwszym programem, który w chłodny, spokojny sposób „zaprosił śmierć do salonu” było „Sześć stóp pod ziemią". Poza śmiercią poruszył też inne dyskusyjne kwestie, takie jak homoseksualizm, czy postępującą oligarchizację wszystkich dziedzin gospodarki w dobie globalizacji i centralizacji kapitału.

„Rzym” niósł ze sobą bogactwo możliwych odczytań w kontekście współczesnej sytuacji politycznej USA: Juliusz Cezar mógł być interpretowany jako figura reprezentująca George'a W. Busha, odbierana pozytywnie lub negatywnie, w zależności od preferencji politycznych. Na swój sposób „Rzym” również odsłaniał nieprzyjemne prawdy na temat natury ludzkiej i zmuszał widzów do zmierzenia się w nimi. Ukazując publiczne walki gladiatorów, opętanie Rzymian seksem, ich agresję i żądzę krwi przypominał chętnie oglądającym serial widzom o instynktach Erosa i Tanatosa, które, choć usypiane, są obecne w ich naturze. Widzowie „Rzymu” podglądający z bezpiecznej pozycji agonię gladiatorów znajdowali się w takiej samej sytuacji odbiorczej, jak bezpośredni widzowie tych wydarzeń zasiadający na ławach Koloseum.

Jeszcze bardziej podatny na aktualne polityczne interpretacje był „Deadwood”. Akcja przedstawiała proces „cywilizowania” zamkniętej społeczności, w której na początku rządziło tylko prawo pięści. W głównej mierze oscylował wokół zagadnień procesu tworzenia struktur społecznych, wprowadzenia idealnego porządku społecznego, stawiał pytania o dopuszczalne granice indywidualnej swobody z jednej strony (patrz: Republikanie), i ingerencji organizacji społecznej w życie jednostki z drugiej (patrz: Demokraci). Do tego, jeśli ktoś nie lubi mężczyzn w typie Clinta Eastwooda, jak ja, znajdzie mnóstwo scen ośmieszających go.
Z kolei najmniej związany z rzeczywistością „Carnivale” wprowadził do racjonalnego i znudzonego świata XXI wieku na powrót estetykę karnawału, w której wszystko jest możliwe nie dzięki osiągnięciom naukowym i rozumowi, lecz sile ducha. "Carnivale" przedstawiał losy wędrownej trupy cyrkowej. Jak można się domyślać po tym krótkim opisie, już same postaci przypominały raczej stworzenia mityczne, niż zwyczajnych ludzi. Jednym z głównych bohaterów był uzdrowiciel, który potrafił nawet fizycznie przywrócić do życia zmarłych. Strony dylematów, przed którymi stawali bohaterowie były bardzo ostro zantagonizowane. Wymowa całego serialu jest przesiąknięta światopoglądem manichejskim – za pomocą przygód bohaterów opowiadała o toczącej się nieustannie walce dobra (życia/ w postaci uzdrowiciela Bena) ze złem (śmiercią/ upostaciowionym jako Justin Crowe) i o nieustającej konieczności dokonywania moralnych wyborów między nimi. Serial odważnie przypomina widzom epoki konsumpcjonizmu o nieodwołalnych moralnych obowiązkach ciążących na nich z tytułu bycia człowiekiem. Życie i śmierć przedstawione są w „Carnivale” jako równoważne, jako dwie strony tej samej monety. Nawet w kinach widzowie nieczęsto mogą zobaczyć taką nobilitację i zarazem poskromienie śmierci

Chciałam jeszcze dodać, ze poza tym wszystkie wspominane seriale, oraz „Czystą Krew” (z wyjątkiem przeźroczystych "Sześciu stóp pod ziemią") łączy osadzenie akcji w zmitologizowanych, ikonicznych, fascynujących widownię rzeczywistościach. Dzikiej osadzie w XIX wieku (wykorzystującej mit Pionierów), wschodzącym Imperium Rzymskim, w środowisku mafii (wykrzywiając obraz mafijnego klanu z „Ojca Chrzestnego”), na Środkowym Wschodzie w czasie Wielkiego Kryzysu, czy wreszcie w tajemniczej, dzikiej Luizjanie. By właściwie zrozumieć wymowę tych seriali, należy zwrócić uwagę na inne utwory kultury (wysokiej i popularnej), które wykreowały funkcjonujące współcześnie w amerykańskim społeczeństwie obrazy tych regionów historyczno-geograficznych.

2 komentarze:

  1. "Rzym" nie jest przeceniany. Przynajmniej nie w naszym instytucie kochanym. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja zaczęłam oglądać "Sześć stóp pod ziemią" (moje wyczucie czasu, jeśli chodzi o znalezienie sobie nowego hobby jak zwykle jest niesamowite:P) i bardzo mi się spodobało. To takie krzepiące wiedzieć, że istnieją Amerykanie, który nie udają, że śmierć nie istnieje. No i osadzenie akcji serialu w LA, bezbłędne:).

    OdpowiedzUsuń